Opal, zdobiący Koronę MET nazywany „kamieniem artystów”, mieni się wieloma barwami, podobnie jak bogaty repertuar tej opery, obejmujący klasykę, nowoczesność i eksperyment. Metropolitan Opera od 1883 roku olśniewa świat rozmachem, bogactwem dźwięków i form. Fasada MET i data założenia podkreślają jej historyczne znaczenie, a zawieszka z Hamiltonem to hołd dla nowojorskiego Broadway’u, miejsca, gdzie króluje musical. To korona pełna blasku, godna miasta, które żyje sztuką.

Historia powstania Metropolitan Opera House w Nowym Jorku jest fascynującą opowieścią o ambicjach, finansach i kulturze. Budowa tego słynnego gmachu, który jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych teatrów operowych na świecie, rozpoczęła się pod koniec XIX wieku.

Pomysł stworzenia nowej opery w Nowym Jorku zrodził się w latach 60. XIX wieku, gdy dotychczasowa scena operowa – Academy of Music przy 14. ulicy – przestała spełniać oczekiwania rosnącej elity kulturalnej miasta. Wśród inicjatorów nowego przedsięwzięcia znalazły się wpływowe rodziny nowojorskie, marzące o teatrze, który dorównywałby prestiżem europejskim operom. Jedną z kluczowych postaci wspierających projekt był J. P. Morgan – amerykański bankier, kolekcjoner i oddany mecenas sztuki. Dzięki niemu oraz innym bogatym inwestorom, takim jak William H. Vanderbilt i John D. Rockefeller, udało się zebrać fundusze na realizację ambitnej wizji.

Budowa pierwszego gmachu Metropolitan Opera rozpoczęła się w 1880 roku. Nowa siedziba, zlokalizowana przy 39. ulicy i Broadwayu, była wzorowana na europejskich teatrach: z monumentalnym foyer, złoconymi balkonami i lożami oraz przestronną sceną, która miała pomieścić coraz bardziej skomplikowane inscenizacje. Projekt przygotowała Opera House Construction Company, a otwarcie nowej opery nastąpiło 22 października 1883 roku występem „Fausta” Charles’a Gounoda. Już od pierwszych dni MET stała się jednym z najważniejszych miejsc na światowej mapie muzyki klasycznej.

Z czasem jednak okazało się, że choć budynek przy 39. ulicy oferował doskonałą akustykę, to jego zaplecze techniczne nie nadążało za potrzebami nowoczesnego teatru. Gdy w połowie XX wieku repertuar stawał się coraz bardziej wymagający, a inscenizacje coraz większe i bardziej złożone, podjęto decyzję o budowie nowej siedziby. W 1966 roku Metropolitan Opera przeniosła się do świeżo ukończonego Lincoln Center for the Performing Arts – monumentalnego kompleksu kulturalnego, zaprojektowanego przez Wallace’a K. Harrisona. Nowy budynek, otwarty 16 września 1966 roku premierą „Antoniusza i Kleopatry” Samuela Barbera, zachwycał nowoczesnością: olbrzymią sceną, bogatym wnętrzem z kryształowymi żyrandolami Swarovskiego i monumentalnymi mozaikami Marca Chagalla oraz zaawansowaną technologią sceniczną, umożliwiającą błyskawiczne zmiany dekoracji.

Metropolitan Opera szybko ugruntowała swoją pozycję jako centrum amerykańskiego życia kulturalnego. Na jej scenie występowali najwięksi – od Enrica Carusa po Marię Callas, a repertuar łączył klasyczne arcydzieła jak „Traviata”, „Carmen” czy „Turandot” z nowymi produkcjami i dziełami współczesnych kompozytorów. Dziś MET to nie tylko prestiżowy teatr, lecz instytucja globalna. Dzięki transmisjom „The Met: Live in HD” widzowie na całym świecie, również w Polsce, mogą oglądać spektakle na żywo w kinach i uczestniczyć w magii nowojorskiej sceny.

Historia Metropolitan Opera to opowieść o ambicji, wizjonerstwie i wierze w siłę sztuki. Gmach tej opery – najpierw przy 39. ulicy, dziś w Lincoln Center – niezmiennie symbolizuje najwyższy poziom artystyczny, a dla miłośników muzyki z całego świata stanowi miejsce niemal święte, wpisane na stałe w mapę artystycznych pielgrzymek.

Moje spotkanie z Nowym Jorkiem

Moja podróż do MET Opera i spotkanie z Nowym Jorkiem nastąpiło po kilkumiesięcznych przygotowaniach. To przecież lot za ocean, do Ameryki Donalda Trumpa, polityka, który nie słynie z gościnności wobec przybyszów. Krążyły opowieści, że nawet podróżni z aktualną wizą byli zawracani z granicy.

Już na etapie planowania podróży natknęłam się na przeszkodę. Choć Polacy mogą dziś podróżować do USA w ramach ruchu bezwizowego ESTA, ode mnie zażądano złożenia wniosku wizowego i osobistego stawiennictwa w Ambasadzie USA w Warszawie. Powód? Moja podróż do Iranu w 2012 roku. Trudno, wypełniłam więc obszerny formularz wizowy, który wymagał podania m.in. daty i miejsca urodzenia byłego małżonka, z którym rozwiodłam się… 35 lat temu. Wizę jednak otrzymałam.

23 czerwca 2025 roku wsiadłam do Boeinga 787 Dreamliner należącego do Polskich Linii Lotniczych LOT. Po nieco ponad ośmiu godzinach lotu wylądowałam na amerykańskiej ziemi, na lotnisku JFK w Nowym Jorku.

Przejście przez kontrolę graniczną było mało przyjemne. W dusznym, niskim pomieszczeniu podróżni stoją w wijącej się kolejce, niemal bez możliwości poruszenia się. Po godzinie otrzymałam stempel w paszporcie od ponurego urzędnika z nazwiskiem Buczek, wyhaftowanym na kieszeni munduru.

Liczyłam, że z lotniska do hotelu zabierze mnie Uber. Owszem, ale najpierw trzeba było dotrzeć pociągiem do stacji Howard Beach, gdzie dopiero można zamówić przejazd. Podróż pociągiem zajęła około 25 minut, oczekiwanie na samochód kolejny kwadrans, a sam przejazd na Manhattan trwał niemal dwie godziny. W sumie moja podróż z Łodzi do centrum Manhattanu zajęła około 15 godzin.

Nowy Jork powitał mnie pochmurnym niebem, drobnym deszczem i angielskim, którego akcentów i tempa momentami nie rozumiałam. – choć z każdym dniem było łatwiej. Szybko odkryłam miejscowe rytuały: gdzie jada się śniadania, a gdzie kolacje, gdzie można napić się dobrej kawy z ekspresu, a nie z termosu.

No i zakochałam się w Central Parku – w jego soczystej zieleni, rozległych widokach, w żółwiach spacerujących po alejkach i pogodnych ludziach z kudłatymi psami. Central Park cudownie pachnie, jak sama wiosna, z nutą mokrej trawy, lip, bzu i rozgrzanego żwiru.

W sobotę 31 maja wybrałam się na Broadway, na kultowy musical „Hamilton”. To prawdziwy Klejnocik w mojej Koronie

Ale zacznijmy od odpowiedzi na pytanie: skąd się wzięły liczne teatry muzyczne na Broadwayu?

Broadway, zlokalizowany w Nowym Jorku, jest sercem amerykańskiego teatru muzycznego. Jego znaczenie ukształtowało się przez wiele dekad, a początki sięgają XIX wieku.

W XIX wieku teatr w Nowym Jorku rozwijał się dynamicznie dzięki rosnącej populacji miasta i napływowi imigrantów. W tym czasie Broadway zaczął przyciągać artystów i widzów. Początkowo wystawiano dramaty i opery, ale szybko zaczęto eksperymentować z formami bardziej rozrywkowymi.

Złoty Wiek Broadwayu (lata 40–60.) Za pierwszy „nowoczesny” musical uznaje się „The Black Crook” z 1866 roku. Jednak dopiero w XX wieku pojawiły się klasyczne musicale zintegrowane (łączące fabułę, piosenki i choreografię), takie jak „Show Boat” (1927) i „Oklahoma!” (1943). W tym okresie musical stał się dominującą formą rozrywki. Powstały takie hity jak „West Side Story”, „My Fair Lady” czy „The Sound of Music”. Broadway przyciągał ogromne tłumy turystów i nowojorczyków, co stymulowało rozwój dzielnicy teatralnej.

Nowoczesne musicale i globalny sukces. Od lat 70. i 80. pojawiły się spektakle bardziej widowiskowe i komercyjne, jak „Cats”, „Les Misérables” czy „The Phantom of the Opera”. Broadway stał się globalnym centrum teatru muzycznego. W XXI wieku musicale takie jak „Wicked”, „The Book of Mormon” czy „Hamilton” zdobyły światową sławę.

Historia musicalu „Hamilton” Pomysł na musical zrodził się u Lin-Manuela Mirandy, który podczas wakacji przeczytał biografię Alexandra Hamiltona autorstwa Rona Chernowa. Miranda dostrzegł w historii ojca-założyciela USA cechy klasycznego dramatu i potencjał na nowoczesną opowieść.

W roku 2009 Miranda zaprezentował pierwszy utwór z planowanego musicalu (późniejszy „Alexander Hamilton”) podczas wieczoru poetyckiego w Białym Domu, a w 2015 musical miał swoją premierę w Public Theater w Nowym Jorku, a potem przeniósł się na Broadway do Richard Rodgers Theatre.

„Hamilton” wyróżnia się przede wszystkim połączeniem hip-hopu, R&B, soulu i klasycznego musicalowego stylu, obsadą składającą się niemal wyłącznie z aktorów innych niż biali w rolach ojców założycieli, a także dynamicznym, nowoczesnym językiem i energiczną choreografią.

Musical opowiada o życiu Alexandra Hamiltona – od jego imigranckich korzeni, przez rewolucję amerykańską, tworzenie systemu finansowego USA, aż po śmiertelny pojedynek z Aaronem Burrem. Hamilton odniósł ogromny sukces. Zdobył 11 nagród Tony, Pulitzera za dramat w 2016 roku, nagrodę Grammy i ogromne uznanie krytyków.

Stał się globalnym fenomenem i wystawiany był m.in. w Londynie, Australii, Niemczech i Kanadzie.

 

Hamilton na Broadwayu
Choć moją misją jest zdobycie Operowej Korony Ziemi, to będąc w NY nie mogłam odmówić sobie tej pokusy. W samym sercu Manhattanu, tuż przy Times Square, skusiłam się na… Hamiltona w Richard Rodgers Theatre. To nie opera, lecz musical, ale tak przełomowy, tak dramatyczny i muzycznie kunsztowny, że zasługuje na miano “Klejnocika w mojej koronie’.

Historia Richard Rodgers Theatre jest bardzo interesująca. Otwarty w 1924 roku, pierwotnie nosił nazwę 46th Street Theatre, aż do 1990 roku, kiedy to przemianowano go na cześć jednego z najwybitniejszych kompozytorów amerykańskiego musicalu – Richarda Rodgersa. Rodgers, autor muzyki do takich klasyków jak Oklahoma!, The Sound of Music, Carousel czy South Pacific, współpracował z lirykami autorstwa Lorenz’a Harta i Oscara Hammersteina II. Przez ponad trzy dekady jego utwory kształtowały Broadway, nadając mu artystyczny kierunek i ogromną popularność. Nadanie jego imienia teatrowi było wyrazem uznania dla wpływu, jaki miał na całą amerykańską scenę muzyczną.

Teatr gościł prawdziwą galerię hitów musicalowych. To tutaj wystawiano m.in.: Anything Goes, Guys and Dolls, Damn Yankees czy Chicago. W 2006 roku teatr przeszedł gruntowną renowację, która przywróciła mu dawny blask. W ramach odnowy powstała również Richard Rodgers Gallery, w której można podziwiać pamiątki związane z karierą jego patrona – partytury, plakaty, fotografie i inne archiwalia dokumentujące złotą erę Broadwayu. Z 1319 miejscami na widowni, Richard Rodgers Theatre jest jednym z większych teatrów Broadwayu i należy do prestiżowej grupy The Nederlander Organization, która zarządza dziewięcioma broadwayowskimi scenami. Mimo niemal stuletniej historii, teatr pozostaje żywy, nowoczesny i niezwykle wpływowy.

Broadway, Richard Rodgers Theater i musical Hamilton to inny świat muzyki. Tu historia splata się z rytmem rapu, kostium z polityką, a publiczność przeżywa każdą scenę całym sobą. Było tłoczno, hałaśliwie, międzynarodowo: siedziałam obok japończyków i szpanów. W kolejce po colę pogadałam z parą z Australii. A Hamilton porwał mnie swojąpasja, inteligentnym librettem i niebywałą precyzją wykonania. To nie była opera, ale był to wieki teatr w najczystszej formie! A muzyka wspaniała!

Watch Now: New Trailer for Hamilton on Broadway | Broadway Direct

Właśnie dlatego Hamilton zdecydowanie zasługuje na miejsce w mojej operowej odysei, choćby jako lśniący drobiazg wśród klasycznych rubinów i szmaragdów wielkich operowych scen.

Obejrzawszy musical, zadałam sobie dwa pytania: kim byli Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych i dlaczego stolicą USA jest Waszyngton, a nie Nowy Jork.

Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych (Founding Fathers) to grupa liderów politycznych, wojskowych i intelektualnych, którzy odegrali kluczową rolę w powstaniu niepodległych Stanów Zjednoczonych i stworzeniu podstaw ich ustroju. Poniżej przedstawiam najważniejszych z nich wraz z krótką charakterystyką:

1. George Washington (1732–1799)

  • Rola: Naczelny dowódca Armii Kontynentalnej, pierwszy prezydent USA (1789–1797)

  • Znaczenie: Symbol jedności narodowej, odmówił zostania monarchą, ustanowił precedensy prezydentury, np. dwie kadencje.

2. Thomas Jefferson (1743–1826)

  • Rola: Autor Deklaracji Niepodległości (1776), trzeci prezydent USA

  • Znaczenie: Zwolennik praw stanów, rolnictwa i ograniczonego rządu federalnego. Popierał oświeceniowe idee wolności.

3. John Adams (1735–1826)

  • Rola: Drugi prezydent USA, współautor Deklaracji Niepodległości

  • Znaczenie: Zwolennik silnej władzy centralnej, jeden z głównych orędowników niepodległości w Kongresie Kontynentalnym.

4. Benjamin Franklin (1706–1790)

  • Rola: Dyplomata, uczony, współautor Deklaracji Niepodległości i Konstytucji

  • Znaczenie: Odpowiedzialny za pozyskanie wsparcia Francji dla rewolucji amerykańskiej. Uosabiał ducha Oświecenia.

5. James Madison (1751–1836)

  • Rola: „Ojciec Konstytucji”, czwarty prezydent USA

  • Znaczenie: Główny autor Konstytucji i Kart Praw (Bill of Rights), współtwórca „Federalist Papers”.

6. Alexander Hamilton (c. 1755–1804)

  • Rola: Pierwszy sekretarz skarbu, współautor „Federalist Papers”

  • Znaczenie: Twórca systemu finansowego USA, zwolennik silnej władzy centralnej i industrializacji.

7. John Jay (1745–1829)

  • Rola: Dyplomata, pierwszy prezes Sądu Najwyższego

  • Znaczenie: Współautor „Federalist Papers”, negocjator pokoju z Wielką Brytanią (Traktat Paryski 1783).

Parę słów więcej o Aleksandrze Hamiltonie: Alexander Hamilton był jednym z najbardziej błyskotliwych i jednocześnie najbardziej tragicznych Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych. Urodził się około 1755 roku na karaibskiej wyspie Nevis jako nieślubne dziecko – co przez całe życie było dla niego źródłem społecznego piętna. Wychowany w biedzie i osierocony w młodym wieku, dzięki niezwykłemu talentowi i pomocy lokalnych darczyńców wyjechał na kontynent, by kształcić się w Nowym Jorku. Szybko dał się poznać jako znakomity mówca, intelektualista i żarliwy patriota.

Podczas wojny o niepodległość służył jako adiutant George’a Washingtona, co zapewniło mu trwałe miejsce w elitach politycznych młodego państwa. Po wojnie został głównym architektem amerykańskiego systemu finansowego jako pierwszy sekretarz skarbu. Ujednolicił długi stanowe, powołał pierwszy Bank Stanów Zjednoczonych i zapoczątkował politykę gospodarczą, która miała zbliżyć USA do nowoczesnego państwa przemysłowego. Jego wizja zakładała silny rząd centralny, bliskie relacje z elitami finansowymi i rozwój infrastruktury państwowej. Wchodził jednak w liczne konflikty, szczególnie z Thomasem Jeffersonem i jego zwolennikami, którzy bronili rolniczo-liberalnej wizji republiki.

Życie prywatne Hamiltona było równie dramatyczne jak kariera polityczna. W 1780 roku poślubił Elizabeth Schuyler, córkę zamożnego nowojorskiego generała. Mieli razem ośmioro dzieci i przez długi czas uchodzili za przykładne małżeństwo. Jednak w 1791 roku Hamilton uwikłał się w romans z Marią Reynolds, która wraz z mężem szantażowała go finansowo. Gdy polityczni przeciwnicy, m.in. Jefferson i James Monroe, odkryli korespondencję świadczącą o przekazaniu pieniędzy, oskarżyli go o korupcję. W odpowiedzi Hamilton sam opublikował tzw. „Reynolds Pamphlet” – 95-stronicowe publiczne przyznanie się do zdrady małżeńskiej, by oczyścić się z zarzutu sprzeniewierzenia funduszy publicznych. Skandal ten poważnie nadszarpnął jego reputację, choć Elizabeth ostatecznie mu wybaczyła.

W życiu Hamiltona nie brakowało tragedii. W 1801 roku jego najstarszy syn, Philip, zginął w pojedynku w wieku zaledwie 19 lat, próbując bronić honoru ojca. Miejsce starcia – Weehawken w New Jersey – było tym samym, gdzie trzy lata później sam Hamilton stoczył swój słynny i ostatni pojedynek z wiceprezydentem Aaronem Burrem. Ich konflikt narastał przez lata, ale punktem kulminacyjnym było publiczne zniesławienie Burra przez Hamiltona w czasie wyborów. 11 lipca 1804 roku doszło do pojedynku, w którym Hamilton – zgodnie z relacją niektórych świadków – celowo wystrzelił w powietrze. Burr natomiast trafił go w brzuch. Hamilton zmarł następnego dnia w otoczeniu rodziny.

Alexander Hamilton pozostawił po sobie ogromne dziedzictwo – jako architekt instytucji finansowych USA, współautor „Federalist Papers” i zwolennik silnego państwa. Jego burzliwe życie osobiste, moralne kompromisy i dramatyczna śmierć uczyniły go jedną z najbardziej złożonych i tragicznych postaci w historii Ameryki.

Tyle historia życia Aleksandra…. Rzeczywiście życiorys na sensacyjny film lub na musical!

A dlaczego stolica jest w Waszyngtonie, a nie w NY? Stolicą Stanów Zjednoczonych został Waszyngton, a nie Nowy Jork, ponieważ po wojnie o niepodległość młode państwo potrzebowało stałej, neutralnej siedziby władz federalnych, która nie byłaby utożsamiana z żadnym istniejącym stanem ani dominującym centrum gospodarczym.

Początkowo Kongres obradował w różnych miastach, m.in. w Filadelfii i Nowym Jorku, ale nie było jeszcze stałej stolicy. W 1790 roku zawarto tzw. Kompromis z 1790 roku, polityczne porozumienie między Alexandrem Hamiltonem, Thomasem Jeffersonem i Jamesem Madisonem. Hamilton, który był z północy i reprezentował interesy finansowe, chciał, by rząd federalny przejął długi stanów zaciągnięte podczas wojny o niepodległość. Na to niechętnie patrzyły stany południowe, które były mniej zadłużone, a ich liderzy, Jefferson i Madison, zgodzili się poprzeć plan Hamiltona pod warunkiem, że nowa stolica zostanie przeniesiona na południe, bliżej ich bazy politycznej. Dzięki temu powstał plan stworzenia nowej stolicy w neutralnym miejscu nad rzeką Potomak, na pograniczu stanów Maryland i Wirginia.

Kongres uchwalił tzw. Residence Act, który przewidywał utworzenie Dystryktu Kolumbii, specjalnego terytorium federalnego nienależącego do żadnego stanu. Miasto zostało nazwane Waszyngtonem na cześć pierwszego prezydenta, który sam wybrał lokalizację, choć nigdy tam nie zamieszkał.

Nowy Jork, mimo że był tymczasową stolicą i największym miastem w kraju, został więc odsunięty, ponieważ uznano, że byłby zbyt silnym ośrodkiem wpływów i nie zapewniałby równowagi między północą a południem. Budowa nowej stolicy od podstaw miała też wymiar symboliczny: miała to być stolica nowej republiki, zaplanowana i zaprojektowana zgodnie z ideami nowoczesnego, racjonalnego państwa.

 

Mimo, że musical na Broadwayu absolutnie podbił moje serce, to przecież przyleciałam do Nowego Jorku, żeby odwiedzić MET Operę.

W niedzielę, 01.czerwca o 14.15 weszłam więc do gmachu opery. Jest rzeczywiście imponujący, w amerykańskim, takim „cowboy economy” stylu: ogromne karminowo-złote kolory, przestrzenie, wyłożone czerwonym dywanem schody, nowoczesne, mieniące się kryształami żyrandole. Rozmach i ogrom, jakiego nie widziałam w żadnym europejskim teatrze operowym. Wielkie wow! Ale zwielokrotnione „wow” wyrwało mi się, kiedy kurtyna poszła w górę. Wszystkie poprzednie przedstawienia operowe poszukiwały poprzez rozwiązania scenograficzne, nic nie ujmując muzyce, odniesień do współczesności – wykorzystanie projekcji multimedialnych, przeniesienie akcji do XXI wieku itp. W Nowym Jorku zbudowano na scenie XIX wieczny Paryż: poddasze naszej artystycznej gromadki i paryskie ulice. I właśnie widok paryskiej ulicy w boże narodzenie to było to mego wow. Na scenie pojawiło się mnóstwo, mnóstwo ludzi, po ulicach i schodach biegały dzieci – nie jedno czy dwoje, ze dwudziestu gromada maluchów i nastolatków, wjechał pstrokaty wóz zaprzężony w osiłka z zabawkami dla dzieci, maszerowali żołnierze – nie pięciu czy dziesięciu: cały szwadron żołnierzy, była restauracja z kilkunastoma stolikami, przy których siedzieli gości etc. etc. Ale hitem, była dorożka, zaprzężona w prawdziwego konia, która przywiozła Amatę. Na scenie było, no nie wiem, 100, a może nawet 200 osób. To bardzo, bardzo dużo, zważywszy, że cała obsada sprowadza się do 2 ról kobiecych i 6 ról męskich.

La Boheme” – „Cyganeria” Giacoma Pucciniego, jedno z najbardziej poruszających i znanych dzieł operowych na świecie. Jej premiera odbyła się 1 lutego 1896 roku w Teatro Regio w Turynie pod batutą młodego Arturo Toscaniniego. Libretto napisali Luigi Illica i Giuseppe Giacosa na podstawie powieści Scènes de la vie de bohème autorstwa Henri Murgera. Akcja rozgrywa się w Paryżu około 1830 roku. Bohaterami są młodzi artyści – poeta, muzyk i malarz, żyjący na granicy nędzy, ale pełni pasji i marzeń. Główna oś fabularna skupia się na miłości poety Rodolfa i hafciarki Mimi. Ich uczucie jest piękne, ale wystawione na ciężką próbę z powodu gruźlicy, jaką dotknięta jest Mimi.

Puccini stworzył muzykę niezwykle emocjonalną, subtelną i pełną dramatyzmu. Według mnie najpiękniejszy i najbardziej popularny jest „Quando me’n vo” walc Musetty. W tej operze jest bardzo ciekawy wątek: Rodolfo, szczerze zakochany w Mimi, opuszcza ukochaną kobietę, bo nie jest w stanie udźwignąć ciężaru jej choroby i odpowiedzialności za jej stan. Ach, jakie to prawdziwe….

To jeden z najbardziej przejmujących wątków opery Cyganeria Giacoma Pucciniego i zarazem bolesny portret ludzkiej słabości, a zwłaszcza tej męskiej, związanej z bezradnością wobec cierpienia i odpowiedzialności emocjonalnej.

Kiedy Rodolfo dowiaduje się, że Mimi jest poważnie chora, nie potrafi znieść ciężaru tej wiedzy. Nie chodzi tylko o strach przed utratą ukochanej osoby, to także lęk przed tym, co choroba i opieka nad nią oznaczają dla niego samego: konfrontację z bezsilnością, konieczność codziennego poświęcenia, a przede wszystkim rezygnację z romantycznej wizji miłości na rzecz trudnej, wymagającej troski. Wybiera ucieczkę. Pozornie dla jej dobra, w rzeczywistości z powodu własnego lęku i ograniczeń. W obliczu kryzysu emocjonalnego i fizycznego partnerki wycofuje się, ponieważ nie wie, jak być obecnym i wspierającym, kiedy romantyzm zamienia się w realność życia.

Puccini nie ocenia Rodolfa wprost, ale pokazuje tę jego ucieczkę jako dramat, nie tylko Mimi, ale i jego samego. Rodolfo nie odchodzi z braku miłości, lecz z braku siły. I to właśnie czyni tę postać tak przejmującą i tak prawdziwą. Bo przecież wielu ludzi, nie tylko mężczyzn, nie opuszcza z braku uczuć, lecz dlatego, że nie potrafi ich unieść w świecie, który wymaga czegoś więcej niż poezji.

To piękne przedstawienie, bolesne, kończące się śmiercią dziewczyny. Pewną nadzieję niesie postawa Musetty i Marcella – para nie tylko próbuje działać, żeby pomóc umierającej dziewczynie, lecz ostatecznie obdarza się wzajemną głęboką miłością. Zatem: umarła miłość, niech żyje miłość!

Widownia w Nowym Jorku, i na musicalu, i na operze zachowuje się zdecydowanie inaczej niż widownia w Europie, bardziej emocjonalnie, nagradza artystów krzykami i owacjami, nawet w trakcie trwania przedstawienia. Z drugiej strony, też odmiennie niż w Europie, oklaski na koniec trwają krótko, zapalają się światła i ludzie ruszają do wyjścia. W MET, na koniec spektaklu opadła kurtyna i już się nie podniosła. Artyści, śpiewacy i dyrygent słownie: siedem osób wyszło przed kurtynę, ukłoniło się kilka razy …i już. Żadnych kwiatów!

I jeszcze tak na koniec moich rozważań o wspaniałości i odmienności opery w Nowym Jorku operowych rytuałów europejskich, takie małe post scriptum: przed spektaklem zajrzałam do sklepu z pamiątkami przy MET i… ku mojemu zaskoczeniu na półkach było mnóstwo książek o operze, albumów i płyt CD, ale w większości były to wydawnictwa z Europy, głównie z Włoch i Niemiec. Tylko nieśmiało przemykały się symbole samej Metropolitan Opera. Nie kupiłam niczego z logo MET, bo niczego takiego nie było… Jaka by nie była wielka i wspaniała opera w USA, ojczyzną opery jest Europa: Mediolan, Neapol, Wiedeń i Paryż. Bella opera Italiana!